Aż dziwnie przyjechać do tego miasta i mieć taką piękną pogodę jaka nam się trafiła. Londyn i w ogóle cała Anglia kojarzy się wszystkim z deszczową i pochmurną pogodą. Po prostu bez parasola ani rusz. A nam trafił się wręcz na zwiedzanie Londynu w upalny dzień.
W ostatnim poście opisałam Wam 4 londyńskie atrakcje jakie zobaczyliśmy teraz kolej na kolejne.
Po odpoczęciu pod Pałacem Buckingham udaliśmy się na ulicę Oxford Street. Pełno tam wszystkich znanych sklepów, sieciówek jak i tych od znanych projektantów. Pełno ludzi , przepych. Jedyne co bardzo rzuciło mi się w oczy i co utkwiło w mojej głowie to ogromne bogactwo, ludzie jeżdżą drogimi i eksluzywnymi samochodami, kobiety mają swoich szoferów, niosą papierowe torby od Diora bądź Gucciego czy innego znanego projektanta a w nich napewno bardzo kosztowne rzeczy, a z drugiej strony jak spojrzysz to co parę metrów można zobaczyć bezdomnego śpiącego na ulicy czy żebrzącą osobą… Strasznie przykre jaki jest ten świat.
Trafiliśmy też na ulicę Bond Street, gdzie królują już same marki znanych projektantów. Zdecydowanie panuje tu spokój , nie jak na ulicy Oxford Street, gdzie nie dało się przejść spokojnie. Piękna i spokojna ulica. Dla samego zobaczenia warto tu przyjść . Nie wchodziłam do środka, wystarczyło mi to co zobaczyłam z zewnątrz.
Dalej idąc ulicami doszliśmy do słynnego Hyde Park. Jest to przeogromny park, w którym miło można spędzić czas, zrelaksować się po takiej długiej wycieczce czy po prostu nacieszyć oko na łonie natury, po ciężkim dniu w pracy. Park ten mieści się niedaleko Pałacu Buckingham. Aż dziwne , że w centrum może się mieścić tak duży park. Spotkać można w nim biegające wiewiórki. Ludzie jeżdżą na rolkach, na rowerach. Dużo osób odpoczywa na trawie, robią pikniki, leżą na kocach. W jeziorku pływają kaczuszki i rybki. Piękny jest… Naprawdę warto…
Odpoczęliśmy godzinkę i wyruszyliśmy dalej na zwiedzanie Londynu w kierunku Trafalgar Square. Jest to tradycyjne miejsce spotkań i zgromadzeń politycznych. Na środku placu postawiono 55-metrową kolumnę Nelsona, a wokół niej cztery potężne lwy, które strzegą placu.
Dalej zmierzaliśmy już w stronę parkingu i trzeba było zbierać się do domu. Ale znając pomysły mojego męża mogłam się spodziewać, że coś jeszcze wymyśli. Zaprosił nas do restauracji. Restauracją był statek pływający po tamizie. Widoki jak można się domyślić cudowne. Tym bardziej, że zapadał już zmierzch…
Tak nam się spodobało, że mamy nadzieję, że uda nam się przyjechać do tego miasta na jeszcze jeden dzień przed wyjazdem, aby zobaczyć to , co teraz nie zdążyliśmy.