W ubiegły weekend wybraliśmy się do miasteczka Filey. Miasteczko to jest położone w środkowej części Anglii, w hrabstwie Yorkshire, 2 godziny drogi od naszego miasta Lincoln. Filey, to nadmorskie miasteczko, z piękną plażą i wznoszącymi się nad nią pięknymi klifami. I głównie dlatego się tutaj wybraliśmy.
W ostatnim czasie w Anglii panuje piękna letnia aura. Temperatury sięgają codziennie powyżej 25 stopni i dosyć długo trwa i z tego co widać z prognoz, ma potrwać jeszcze długi okres. Ja uwielbiam takie dni. Mi nie przeszkadzają takie wysokie temperatury, nawet jak mam iść do pracy. Ja się po prostu cieszę słoneczkiem i tym, że jest. A do pracy… No cóż chodzić trzeba, bo bez tego nie można by było poleżeć 🙂
Gorąco każdego dnia, ale oczywiście jak my sobie zaplanowaliśmy wycieczkę to tego dnia nastąpiło lekkie ochłodzenie, do 18 stopni. Ubrani w ciepłe bluzy i spodnie i zapasowe letnie ubrania wyruszyliśmy.
Do Filey dotarliśmy przed 12. Znaleźliśmy parking i zaczęliśmy się zbierać od razu na plażę. Wiało bardzo więc już wiedziałam, że nici z lekkich ubrań. Stwierdziliśmy , że przejdziemy się plażą do końca klifów, a potem wrócimy i pojedziemy do domu, nie będziemy siedzieć do samego wieczora.
Pierwszy raz na oczy widziałam takie klify. A one były niczym w porównananiu tym co podobno jest w Szkocji. Piękne , rozłożyste, wyrzeźbione. Zaczynało się rozpogadzać, a dziewczyny zachwycone falami wesoło spacerowały brzegiem morza. Piesek ( bo oczywiście zawsze go na takie wycieczki zabieramy ze sobą ) także biegał wesoło między nami.
Jakże miłe dla oka było dla nas , gdy zatrzymując się na chwilkę przy drodze zobaczyliśmy wygrzewającą się przy skale dziką fokę. Pierwszy raz na oczy widziałam dzikie zwierzątko tak w naturalnej przyrodzie. Leżała sobie spokojnie , jednak jak zobaczyła naszego szczekającego pieska to podniosła się na przednich łapach i zawyła. Możecie sobie wyobrazić tylko jak się przestraszyłam. Zastanowiło nas, co ona tam robi wśród tych skał, baliśmy się wręcz, że ona zdechnie bez wody. Była tam jedna ( wtedy jeszcze nie wiedzieliśmy że foki tak się wygrzewają ) i mój mąż ! miał pomysł, żeby ją wziąć i przenieść do wody ! Wybiłam mu ten pomysł z głowy, bo bałam się że takie zwierzę mogłoby go przecież ugryźć, a przecież tyle osób i nikt nie reaguje. Po chwili ujrzeliśmy osoby na skałach, którzy wpatrywali się w kolejną fokę, a w oddali można było zobaczyć plywające w wodzie. Piękne zwierzęta. I cieszę się, że moje dzieci mogły to zobaczyć.
Samo dojście do końca klifów zajęło nam 2 godzinki. Tam sobie zrobiliśmy małą przerwę na kilka zdjęć i zjedzenie przekąsek i wracaliśmy z powrotem. Jakże się zdziwiliśmy, gdy dochodząc do pewnego miejsca nad brzegiem nie mieliśmy już po prostu jak przejść bo był przypływ. Na szczęście miasteczko Filey przewidziało takie sytuacje i na opadającym klifie zostały zrobione schodki prowadzące na sam szczyt. Strome bardzo, jednak widok na samym szczycie zapierał dech. W połowie drogi na szczycie klifów znaleźliśmy tajemnicze zejście na plażę. Schodziliśmy znowu krętymi, stromymi schodkami, w gąszczu traw i drzew, a na końcu zejście na piaszczystą plażę.
Idąc brzegiem morza dotarliśmy do miejsca, gdzie był zabudowany basen dla dzieci. Sięgający dzieciom do kolan więc spokojnie, osłonięte przed wiaterkiem mogły się pobawić. Później frytki, zmiana kostiumów kąpielowych na ubrania, do auta i w drogę powrotną. Na miejscu byliśmy przed 21, a wycieczkę zaliczam do udanych.
Uwielbiam takie nasze rodzinne wyjazdy. Takie nasze chwile. Uwielbiam patrzeć na moje córki, jak wspólnie spędzają czas. Zaszczepiliśmy w nich taką radość z odkrywania nowych miejsc. Im nie straszne było to, że końca klifów nie było widać i że wiele jeszcze przed nami do przejścia. One się cieszyły, że tam były, że zobaczyły ogromne fale, że widziały na żywo dzikie foki, że widziały klify, że się po nich wspinały.