Moja babcia , to zawsze wspomnienie własnych przetworów. Gdy nadchodziło już lato, babcia robiła ogórki kiszone w słoikach, z owoców kompot, przeróżne papryki w słoikach , grzybki marynowane itd. Sama uwielbiałam zimą pójść do kredensu z przetworami , otworzyć i przypomnieć sobie smak lata. W tym roku sama się skusiłam i padło na powidła śliwkowe .
W Anglii nawet gdybym chciała coś zrobić na zimę, to nie miałabym gdzie tego trzymać. I chyba po prostu z wygody nie chciało mi się tego robić. Tu mam dużą piwnicę, więc samo przez siebie się prosi, że można wykorzystać to miejsce. Pojechałam do babci, sama nazrywałam śliwek i zaczęłam działać.
Z 5kg śliwek , wydrylowałam pestki ( 1,5 godziny ) i wszystko wrzuciłam do garnka. Śliwki miały dużo wody w sobie, więc nie trzeba było niczym podlewać. Dusiłam je na małym ogniu przez 2 godziny i odstawiłam. Drugiego dnia dusiłam 1 godzinę i znowu odstawiłam. Trzeciego dnia znowu godzinkę, ale tym razem dodałam jeszcze szklankę cukru.
Czemu robiłam je przez 3 dni ? Bo każdego dnia po duszeniu gęstniały bardziej. I po trzecim dniu idealnie nadawały się do włożenia w słoiczki. Wyszło mi 6 słoików po 250 ml.
Powidła śliwkowe już w słoikach włożyłam do garnka wyłożonego ściereczką kuchenną, zalałam wodą i pasteryzowałam 30 minut.
I na święta będę mogła użyć swoje powidła do piernika świątecznego jak i do naleśników. Co swoje to swoje.